Jerzy Gawin Jerzy Gawin
183
BLOG

Powspominajmy

Jerzy Gawin Jerzy Gawin Rozmaitości Obserwuj notkę 1

Bardzo stara notka, sprzed prawie 5 lat. Tak się zastanawiam, czuć, że to już historia?

Las Wolski w Krakowie to takie miejsce, gdzie każdy zmęczony centuś może znaleźć chwilę wytchnienia. Mimo niezbyt dużej powierzchni zapewnia on odpoczynek i poczucie odcięcia się od krakowskiej cywilizacji tak potrzebne każdemu krakowskiemu człowiekowi. Porośnięty jest naturalnym drzewostanem, głównie bukowym, co zapewnia mu bardzo unijny mikroklimat. Albowiem buk był najbardziej pospolitym drzewem Europy Zachodniej na północ od Alp. Toż to dendrologiczna Bruksela z czasów przedunijnych, no może mocno przedunijnych. Samo drzewo zachwyca swoją elegancją, gładka jasnopopielata kora, błyszczące liście, łapiące każdy promień słońca i dlatego zasłaniające kompletnie dno lasu. Bukowatość Lasu Wolskiego zwiększa się w październiku, kiedy orzechy bukowe, czyli bukiew zbiera w nim Jerzy Bukowski, znany jako bloger Sowiniec.

I kiedy taki zmęczony krakus usiądzie sobie na ławeczce w dendrologicznym Wersalu Krakowa, to przepaja go duma, że taka Warszawa leży poza naturalnym zasięgiem buka i ma wcale nieunijną dendroflorę.

Są oczywiście w Lesie Wolskim i inne drzewa: takie jodły np. nie zakłócają wersalskiej elegancji tego miejsca, gonne, zgrabne niczym młode urodziwe panny, także pokryte jasnopopielata korą, ciemną zielenią swych igieł urozmaicają koloryt lasu. Domieszka jodły w lasach bukowych to specyfika lasów środkowej Europy, zwłaszcza Polski (z wyjątkiem poniemieckiego Pomorza). W Lesie Wolskim nie ma ich wiele, za suchy mikroklimat, za duże zanieczyszczenie powietrza. Nic to, ważniejsza jest europejskość niż polskość Lasu. Pojawiają się też zgrzyty: rosnące z rzadka dęby ze swymi grubymi konarami, pokręconymi gałęziami i spękaną korą psują elegancję kniei. Surowość ich urody to wyraźnie wschodnioeuropejsko-stalinowsko-moherowy element lasu. Na nielicznych miejscach, gdzie las uległ zniszczeniu, masowo wysiały się brzozy, krasnoarmiejcy polskiej przyrody, masowo i kolektywnie pojawiają się tam, gdzie osłabieniu ulega dojrzałość przyrody Zachodu. Świerków jest niewiele, głównie sadzone, podobnie jak modrzewie. To prezent władz miasta dla uboższych krakowian (pisowców), których nie stać na wczasy w Szczyrku lub Zakopanem. Niewiele jest też sosen, elementu wybitnie moherowego.

Za to wzdłuż alei i ścieżek posadzono nieco drzew egzotycznych, by uniknąć posądzenia o ksenofobię.

W środku owego lasu znajduje się krakowskie zoo a w nim klatka ze żbikiem europejskim, a przed tą klatką dwoje ludzi – straszy, niski mężczyzna i niebanalnej urody kobieta stoją i płaczą. Patrzą się na rysunek żbika, bo on sam schował się gdzieś w środku i wyją wniebogłosy. Wreszcie żbik wychodzi z kryjówki i woła:

  • Ej, wy tam, turysty: spokój, bo nawet wyspać się nie można!

Po czym wrócił do kryjówki, machnął lekceważąco ogonem i zniknął z pola widzenia. Mężczyzna otarł niemęskie łzy i mówi do kobiety:

  • Wie Pani, kot mi ostatnio padł a ten żbik taki podobny, jak mi się tylko przypomniało...

  • Mnie też kot padł i miałam identyczne skojarzenie!

Natychmiast padli sobie w objęcia. Ona przysłoniła jego twarz puklem swych czarnych włosów, by nie było widać jego łez; w końcu kobiecie wypada płakać, mężczyźnie – nie. Ochłonęli, czas było spojrzeć sobie w oczy, bo trzeba Ci wiedzieć drogi Czytelniku, że płaczącą parą byli Renata Rudecka-Kalinowska i Jarosław Kaczyński. Reakcję Kaczyńskiego łatwiej sobie wyobrazić, zaczął podejrzewać, że to jakiś medialno peowski spisek mający na celu skompromitowanie go, już sobie wyobrażał jutrzejsze nagłówki w prasie i zdjęcia z RRK w jego objęciach czy raczej na odwrót. Ale cóż przeżyła nasza biedna RRK! Odskoczyła jak oparzona, fuknęła z obrzydzeniem, złapała kilka głębokich oddechów i odskoczyła kilkadziesiąt metrów. Nie wiadomo kiedy znalazła się pod wybiegiem z wilkami. Jej wyraz oczu był taki, że królowie kniei natychmiast pochowali się po kątach wybiegu, z wyjątkiem jednego... Wyliniały i wychudzony basior podszedł do ogrodzenia i lampił się na nią bez przerwy.

  • Coś taki chudy, nie karmią was tu dobrze? - zagadnęła RRK.

  • Karmią, ale ja nie jem.

  • A to niby czemu?

  • Lepszy w wolności kęsek lada jaki niźli w niewoli przysmaki.

  • Ale z ciebie moher, czy przy pierwszym spotkaniu musisz od razu lecieć Mickiewiczem?

Po czym oddaliła się energicznym krokiem (dwóch moherów jak na jedno zoo to stanowczo za dużo) i skierowała się w stronę wyjścia. I tuż przed samą bramą zwolniła. Coś zakłuło ją w dołku, im bardziej oddalała się od Kaczyńskiego, tym bardziej go jej brakowało, czuła z nim jakąś duchową więź, ona wyraźnie czuła do niego miętę! Złapała głęboki oddech, zacisnęła zęby i wycedziła: tam, do kata! Jeszcze by mi tego brakowało na stare lata! Oferma polityczna, kurdupel, chłop jak zatyczka do d*py, zakłamany, dupowaty Zeus pisowskiej nienawiści, ach! Ale – zawróciła. Energicznym ruchem głowy odrzuciła włosy do tyłu, prawą ręką chwyciła delikatnie damską torebkę przewieszoną przez ramię, przygryzła wargi i znowu, energicznym, aczkolwiek niepozbawionym elegancji krokiem podeszła do prezesa PiS.

  • Musimy porozmawiać!

  • Nie mamy o czym – odparł pryncypialnie Kaczyński.

  • Nalegam, mam poważny kłopot.

  • To Pani kłopot, ja zdaje się, też będę miał jutro swoje kłopoty i mimo to nie potrzebuję Pani pomocy.

Wbiła wzrok w ziemię, ale nagle podniosła śmiało oczy i patrząc prezesowi w oczy, wypaliła:

  • Ale ja Pana kocham!

  • O, tak! Każdy z Pani wpisów na salonie24 jest erotykiem na moją cześć, to nieustające wyznanie miłosne – ironizował Prezes.

Tego było już RRK za wiele, spuściła wzrok i zaczęła bezradnie płakać.

  • Boże! Co ja teraz ze sobą zrobię?

  • Proszę się udać do pisowskiej wróżki – odparł Kaczyński.

  • Do kogo? - zaczęła się histerycznie śmiać i kontynuowała:

  • No, jeśli wy do swojej polityki używacie wróżek, to nie dziwota, że efekty są takie, a nie inne – ironizowała, ta porada zresztą wyraźnie poprawiła jej humor:

  • OK, pójdę do pisowskiej wróżki, proszę mi podać namiary i obiecać jeszcze jedno spotkanie, tu w Lesie Wolskim.

  • Nie widzę powodu. I tak spotkaliśmy się o jeden raz za dużo.

  • Pański brat nie odmówiłby zakochanej kobiecie!

Kaczyński zmieszał się nieco i choć argument był idiotyczny, niespodziewanie zgodził się, bo też, bo też nie jest prawdą, jakoby to niespodziewane wyznanie nie zrobiło wrażenia na samotnym mężczyźnie.

 

Rano RRK wybrała się do pisowskiej wróżki. Szła do przystanku tramwajowego przez Plac Szczepański, tam już od rana żłopała kawę jedna z jej niezbyt lubianych kóliżanek nazywana czasem Głupią Pindą.

  • Cześć Reniu, wszystko w porządku?

  • Problem pisowski z górnej półki!

  • Aha.

Głupia Pinda należała do kobiet za młodu atrakcyjnych, lecz szybko starzejących się. Najlepsze ata dawno miała za sobą. Miejsce krągłych i ponętnych kształtów stopniowo zajmował tłuszcz, drugi podbródek nadawał jej świnkowatego kolorytu, oczka, kiedyś duże i ładne zmalały zalane tkanką tłuszczową, nabrały wrednego choć bystrego wyglądu, a grube sadło zniekształciło figurę. Kiedyś głupia i beztroska, stała się wredna i podejrzliwa wobec coraz mniej życzliwego jej świata. Tak stała się pindą. RRK doszła do wniosku, że stanowczo nie powinna jej dziś spotkać.

Pisowska wróżka mieszkała w Krakowie na Starym Prokocimiu , przy ul. Bieżanowskiej, tam też tramwajem udała się nazajutrz RRK. Wysiadła przy skrzyżowaniu ul. Wielickiej i Prostej. Dalej poszła pieszo. Okolica wyraźnie jej (i wielu innym) się nie podobała: pstrokata mieszanka PRL-owskich bloków, willi nowobogackich i starych kolejarskich domów tworzyły eklektyczną mieszankę, tym bardziej ubogą, im bliżej torów i ulicy Bieżanowskiej. Bez trudu znalazła dom pisowskiej wróżki.

  • Czemu te mohery zawsze muszą mieszkać w takim pisowskim krajobrazie – zapytała samą siebie i sama sobie odpowiedziała:

  • Boże, co ja bredzę?

Zapukała, weszła i szybko wytłumaczyła, po co tu przyszła: oto zakochała się w mężczyźnie, którego nie ceniła, który w żaden sposób jej nie pociągał, przyszła, by pisowska wróżka pozwoliła jej zrozumieć samą siebie. Pisowska wróżka wypytała ją szczegółowo o jej sytuację osobistą, zawodową i towarzyską. Już w trakcie spowiedzi RRK zrozumiała częściowo samą siebie: że obraca się w towarzystwie, którego nie znosi, że swemu własnemu mężowi dawno już nie jest potrzebna do niczego (co nie znaczy, że coś do niego ma), że jak każda kobieta (może nie każda,ale każda delikatna) ma duże instynkty opiekuńcze, tyle że nie ma się kim opiekować, bo nikt w jej otoczeniu jej nie potrzebuje.

  • Bardzo mi pani pomogła, niektórych z tych rzeczy domyślałam się od dawna, inne dopiero teraz sobie uświadomiłam, nadal jednak nie rozumiem czemu taki wybuch uczuć do takiego, a nie innego mężczyzny.

  • Na to pytanie już sama musi pani sobie odpowiedzieć.

Zrozumiała jedno: nie może walczyć z tak silnym uczuciem, ale może je oswoić:

  • Poczekaj moherze, jeszcze będziesz mi jadł z ręki!


RRK wróciła do centrum Krakowa, zahaczyła o krakowską siedzibę PO, wzięła stamtąd jakieś papiery i autobusem 134 pojechała do Lasu Wolskiego; wszak stęskniła się już za ukochanym, który tam na nią czekał.

  • Witaj, powiedziała nieśmiało, dotrzymałam słowa, byłam u pisowskiej wróżki, wiele zrozumiałam i chciałam ci podziękować za to, że mnie tam wysłałeś.

  • Nie ma sprawy, odparł oficjalnie Kaczyński, czy jeszcze w czymś mogę Pani pomóc.?

  • Nie, to ja zamierzam pomóc Panu.

  • A to niby w jaki sposób?

  • A w taki! - powiedziała głośno, wyciągając z damskiej torebki papiery, które wzięła z krakowskiej siedziby PO. Twoje dane osobowe znam, wybacz, wypełniłam, wystarczy podpisać.

  • Co to jest?

  • Deklaracja członkowska PO.

  • Wolałbym do NSDAP, nie ma gdzieś Pani takich papierów?

  • Nie wygłupiaj się, nie mam czasu na przekomarzanie się, tedy pozwól, że będę się streszczać. Jesteś atutem politycznym tysiąc razy bitym, zgranym i sprzedanym i bez wielkiego skandalu, czyli bez nagłego zwrotu, którego twoi przeciwnicy się nie spodziewają, nic już nie zdziałasz, wpadłeś w propagandową pułapkę. Jeżeli zapiszesz się do PO, to z Twoją wytrwałością i moim sprytem podbijemy Polskę. Na początek, dla niepoznaki zajmiemy się Schetyną i jego bandą, że to niby gramy na Ryżego, albo nie, wygryziemy Gowina, tego lalusia, bo Schetyny, to ryży się już nie boi, przecież jak Gowin urośnie, to wielu się zacznie zastanawiać: wolę Kaczora, czy Gowina, albo jeszcze inaczej... - RRK strzelała pomysłami jak z rkm.

  • Niby czemu miałbym Pani wierzyć?

  • Bo cię kocham, głuptasku, a kocham cie bo mnie potrzebujesz.

  • Po pierwsze jest pani mężatką...

  • Mój mąż mnie już do niczego nie potrzebuje, ledwo zauważy, że odeszłam...

  • ...a po drugie, może ja i jestem przegrany, ale nie samotny, mam wielu wyznawców, moherów, to raczej Tusk jest samotny i jak go w tym PO wygryzie ktoś sprytniejszy, to chyba bardziej będzie potrzebował kobiecej miłości. Daje Pani temu niejednokrotnie wyraz jako blogerka

  • O, jak ty mnie nie znasz! Nigdy nie pozwoliłabym sobie na taką ilość wazeliny wobec kogoś, kogo szanuję, nie mówiąc już o miłości, Tusk to palant!

  • Ooo!

  • Tak, mój drogi, wszystko co piszę, jest pisane na zimno, to czysta propaganda. Taki mój dżob. It's nosing personal, men. W moim przypadku propaganda wygląda tak: wszystkie pisiory są głupie i niemoralne, odwraca się kota ogonem i jak np. ty wyskoczysz, że Tusk odpowie za Smoleńsk, to ja piszę, że ty bekniesz za Smoleńsk. Jak się pomylę i jakiemuś pisowcowi wytknę nieistniejącą partyjną przeszłość, to nie prostuję. Pisiorów się nie przeprasza, to podludzie. To typ propagandy stary jak świat, ale działa. I wiesz, co jest najciekawsze. Nie idzie przegrać. Im więcej głupot piszę, tym więcej pisiorów się zlatuje, by mnie obszczekać. A ja tylko na to czekam. Rośnie mi klikalność, robię się „znaną blogerką”. Lata mi to, że wszystko nielogiczne lub nieprawdziwe. Cóż z tego, że San Quentin Tarantino mnie zdemaskował .

  • To ten kolarz argentyński, co miał kłopoty z dopingiem?

  • Nie, moherku, nie kolarz, nie argentyński, nie miał kłopotów z dopingiem i w ogóle nie ten. To bloger.

  • Aha – prezes zrobił minę zaambarasowanego Shreka i z zakłopotania zaczął strzyc uszami. No, dobra, ale po co Pani pisze te wszystkie obrzydliwości?

  • Powiedzmy, że RRK bardzo nie lubi się nudzić.

  • Pozwoli Pani, że znajdę inne wytłumaczenie: Ryszard Legutko powiedział mi kiedyś, że Kraków to najlepsza na świecie imitacja miasta konserwatywnego, z murów prezentuje się bardzo nobliwie. Czemu np. wyszła Pani za mąż za Kalinowskiego?

  • Z miłości.

  • No dobra, za co go Pani kochała?

  • No wiesz, był przystojny, umuzykalniony, a już sama „Piwnica Pod Baranami” mi imponowała.

  • Ta krakowska bohema czasów PRL? Normalna bohema drwiła i rechotała z filistrów, natomiast w PRL wszystko to było kontrolowane przez system. Może w czasach stalinizmu czy Gomułki wierzono jeszcze, że Kraków będzie leżał koło Nowej Huty, ale później ten sam Kraków wciągnięto w nowy system władzy. Pozwolono kpić (w granicach normy, aluzyjnie) z istniejącego systemu, dano w ten sposób wrażenie bohemie, że jest opozycyjna, że wyraża tłumione zdanie opinii publicznej, za co była kochana i podziwiana. Ale rzeczywistość była smutna. Przeżarta kapusiami, wzajemną zawiścią bohema była tak naprawdę spacyfikowana i niezbyt odważna. Komunizm upadł i padło pytanie: z kogo by tu teraz zakpić? Z beneficjentów czasów „transformacji”? Na to brakło odwagi, łatwiejszym celem były Kaczory i mohery. Z tego klimatu wyrosła Pani blogerska twórczość. Może nieświadomie, ale pokazała Pani, z kogo należy się śmiać, a bez prawa do rechotu bohema istnieć nie może.

  • Nie zastanawiałam się nad tym tak głęboko, mądry jesteś. To co? Podpiszesz? RRK podała Kaczyńskiemu deklarację członkowską PO raz jeszcze.

  • Nie ma mowy!

  • A niech Cię wszyscy diabli!

Podarła nieszczęsną deklarację na strzępy i wsiadła w nadjeżdżający właśnie autobus 134. Pogoda się zmieniła, o ile pod Sowińcem powietrze było jeszcze dość przejrzyste, o tyle w dole rozpanoszyła się już brudna krakowska mgła. Im bliżej centrum, tym gęściejsza. Kiedyś autobus 134 kończył swój bieg na ulicy Smoleńsk, ale właśnie ze względu na owe mgły zmieniono jego trasę. Wysiadła przy hotelu „Cracovia”, przeszła na drugą stronę Alei Trzech Wieszczy i pieszo, ulicą Piłsudskiego powędrowała w stronę Starego Miasta. Po raz pierwszy poczuła się nieswojo. Do tej pory nie przeszkadzało jej, że ktoś może zauważyć, że spotyka się z Kaczyńskim. Ale ze względu na fiasko tego romansu zaczęła się tego wstydzić, bała się że ktoś może się zbyt dużo dowiedzieć. Postanowiła na jakiś czas opuścić Kraków, poszła na dworzec główny. Słońce schowało się już za krakowskie kopce, gdy doszła do kasy i spytała:

  • chcę wyjechać z Krakowa, jaka jest pierwsza stacja na północ od Miechowa?

  • O tej godzinie to już osobowego do Kielc czy Jędrzejowa nie ma, zostały się tylko ekspresy i Inter-City.

  • Może być.

  • To następną stacją za Miechowem jest Warszawa Zachodnia, bo te pociągi nigdzie indziej się nie zatrzymują.

Pomyślała sobie: Boże, jaki okropny jest ten Kraków, nie dość, że nie idzie w nim wytrzymać, to jeszcze nie ma się stąd jak wydostać! Bo przecież zaproponowana przez kasjerkę stacja docelowa to była ucieczka z deszczu pod rynnę. Ale zaraz, zaraz. Nie można wydostać się z Krakowa, ale można się przed nim schować, jest takie miejsce, Las Wolski! Poszła na postój taksówek, weszła do pierwszej wolnej taksówki:

  • Do zoo.

  • Zamykają już, odparł grzecznie taksówkarz.

  • Do zoo! Wydarła się RRK niczym księżniczka Fiona w pierwszej części Shreka.

Wkrótce dotarli. Po wyjściu z samochodu zboczyła z głównej ścieżki, by zakosztować nieco samotności na krakowskim odludziu. Robiło się już ciemno, nagle zza gałęzi dzikiego bzu koralowego wysunął się chudy wilk, którego znamy z pierwszej części miłosnych przygód RRK.

  • Co ty tu robisz?

  • Wyszedłem z zoo. Przestałem jeść, schudłem tak bardzo, że przecisnąłem się przez oczko siatki ogrodzeniowej.

  • Kłamiesz, został ci się i tak wielki łeb, nie przecisnąłbyś się. Wilk milczał, a RRK kontynuowała:

  • Przez tą twoją chudość to twoje oczy i zęby wydają się jeszcze większe. Czemu masz takie wielkie oczy?

  • Żeby cię lepiej widzieć.

  • A czemu masz takie wielkie zęby?

  • Żeby cię zjeść!

  • Daj spokój, ja nie jestem smaczna – odpowiedziała RRK, tym razem już nieco przestraszona.

  • Lepszy w wolności kęsek lada jaki, niźli w niewoli przysmaki.

I skoczył w kierunku jej szyi, by ją przegryźć. Kiedy jego lewy, górny kieł był w odległości 2П centymetrów od jej tętnicy szyjnej , w powietrzu rozległy się 2 strzały. Tak, to Jarosław Kaczyński uratował życie RRK, zabijając wilka z dwururki. Przewiesił ją dumnie przez ramię (z fuzji jeszcze dymiło), uśmiechnął się z ulgą, RRK skoczyła mu w objęcia:

  • Najdroższy, wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz!

  • Och Reniu, skarbie, tak się o ciebie bałem.

Właśnie w tym momencie ciemność Lasu Wolskiego rozjaśniły flesze aparatów fotograficznych. Jakimś cudem reporterzy przemysłu pogardy całego świata wiedzieli, że w tym miejscu znajdą Jarosława Kaczyńskiego zabijającego wilka, zwierzę chronione. Komputery agencji prasowych i rządowych gotowe były do publikacji stosownych komunikatów i tak:

Władimir Putin miał wyrazić zdziwienie, że w Polsce poluje się jeszcze na wilki.

Mniej dyplomatyczny miał być Łukaszenka, który miał stwierdzić, że jest zgorszony lekceważeniem prawa przez przywódców polskiej prawicy. Miał dodać, że wskutek łowów polskich panów wilk był na Białorusi niemal wytępiony. Dopiero władza radziecka i władze niepodległej Białorusi podjęły się z troską odbudowy populacji wilka w Puszczy Nalibockiej i w czarnobylskiej zonie.

W prasie niemieckiej gotowe już były karykatury Kaczyńskiego z dymiącą dwururką i w tyrolskim, myśliwskim kapelusiku na głowie z obłudnym komentarzem: „czy polska prawica wzoruje się na Goeringu?” Przypomniano o namiętności do polowań na grubego zwierza wśród wielu dygnitarzy NSDAP.

Gazeta Wyborcza zorganizowała konferencję naukową pod patronatem Adama Wajraka: „o niezbędności istnienia populacji wilka dla ekosystemu Lasu Wolskiego”.

Prezydent Bronisław Komorowski przypomniał, że fuzji myśliwskich mogą używać tylko osoby posiadające odpowiednie zezwolenie, że to jest niebezpieczna zabawka, która może nawet zabić. Opowiedział ciekawą historię jak to kiedyś, kiedy już co prawda miał pozwolenie na broń, ale jeszcze nie umiał dobrze strzelać, celował do kuropatwy, a zabił wróbla. Bo z dwururki to trzeba umieć strzelać, miał dodać.

Tak, ciągnął Janusz Palikot, wybierając się do prokuratury. Ta oferma, Kaczyński celowała do RRK a że strzelać nie umie, zamiast RRK – przypadkowo – upolowała wilka: przestępstwo – próba zabójstwa RRK i nieumyślne zabicie chronionego gatunku ssaka, 3 lata więzienia.

Organizacje gejowskie szykowały już manifestację: „Geje z wilkami, precz z wolfofobami” i na tę okazję przygotowały sobie specjalnie długie kity.

Itd., itp.

Niestety, cały ten plan grillowania Kaczora nie wypalił. Na miejsce zdarzenia przybył premier Donald Tusk, by zatriumfować nad wilkobójcą. Ale kiedy zobaczył RRK niesioną przez rozpromienionego ze szczęścia Jarosława Kaczyńskiego, który na jego widok wypalił (nie, nie z dwururki, spoko):

  • Panie premierze, melduję wykonanie zadania!

...zmienił plan i samodzielnie (sic!) przekręcił medialną wajchę:

  • W momencie, kiedy rząd dzielnie walczy z pogłębiającą się z roku na rok dziurą budżetową, media całego świata nie mają nic innego do roboty jak zajmowanie się pisowską wrzutką o prywatnym życiu Jarosława Kaczyńskiego. Proszę wybaczyć, może to jest dobry temat dla Łukasza Warzechy z bulwarowego „Faktu”, ale nie dla premiera poważnego, europejskiego kraju. Po czym opuścił Las Wolski.

Czytelnikom należy się informacja, skąd oni o tym wszyscy wiedzieli. Co bystrzejsi zapewne domyślili się już, że za wszystkim stoi Głupia Pinda z pierwszej części naszej opowieści. To ona zauważyła RRK na Placu Szczepańskim w jakimś dziwnym nastroju, to ona powiadomiła natychmiast peowską opryczninę. Od tego momentu RRK była pilnie obserwowana. Także wilk nie znalazł się w krakowskim zoo przypadkowo. To stary peowski kapuś, którego wrzucono na wybieg, by obserwował Prezesa PiS (jego wizyta w krakowskim zoo była zapowiedziana). Przodkowie wilka też mieli przeszłość konfidentów, pochodzili z północnych stoków Połoniny Wetlińskiej i często kapowali na dwa fronty. Wilk coś tam parę miesięcy skopał i za karę wrzucono go do małej klatki, gdzie głodował. Dlatego pojawił się na wybiegu taki wychudzony, dano mu ostatnią szansę.

Po zebraniu informacji, w odpowiednim momencie Głupia Pinda zadzwoniła na komórkę do powracającego Warszawy Kaczyńskiego, by ten zawrócił do Lasu Wolskiego, jeśli chce jeszcze zobaczyć RRK żywą. Dwururkę załatwiło Nadleśnictwo Kraków, wręczając mu niby jako upominek dla znanego polityka opozycji podczas jego wizyty w Lesie Wolskim. Nie zapomniano nadmienić, że to jest prawdziwa i nabita broń i że korzystania z niej wymaga i pozwolenia i doświadczenia. Wilkowi obiecano RRK jako kolację. Coś podejrzewał, ale był już tak głodny, że było mu wszystko jedno.

Nie przewidziano tylko wzajemnej miłości głównych bohaterów.

 

Małżeństwo państwa Kalinowskich Kościół unieważnił. Przyczyną miała być niedojrzałość emocjonalna RRK w momencie zawierania go.

Państwo Kaczyńscy powiedzieli sobie „tak” w kościele Najświętszego Salwatora pod kopcem Kościuszki. Ave Maria i Marsz Weselny zagrała i zaśpiewała kapela facebookowa „PiS mnie przeraża”. Świadkami uroczystości byli bloger Sowiniec i blogerka Eska. Panna młoda przyjęła nazwisko Renata Rudecka-Kaczyńska, dawniej Kalinowska.

Po czym przeprowadzili się do ofiarowanego im przez władze III RP gospodarstwa na terenie zrujnowanego PGR Jasiel, na granicy Beskidu Niskiego i Bieszczadów. Wszystko trzeba było organizować od początku, ale udało się, Szybko powstał dom i zabudowania gospodarcze. Jarosław Kaczyński nie miał prawa jazdy, więc za środek transportu służyła państwo Kaczyńskim furmanka ciągnięta przez dwa osiołki podarowane przez miejscowych.

Panią Kaczyńską widuje się czasem w pobliskich Jaśliskach, jak robi zakupy, zawsze odwiedzając aptekę, bo „mąż skarży się na korzonki”.

Kotów i psów nie mają. Rolę kotów przejęły żbiki europejskie, które nawet całkiem się ostatnio rozmnożyły. Ujrzeć je trudno, ale myszy czy szczura w gospodarstwie Kaczyńskich nie uświadczysz. Wilki zaś stały się strażnikami ich gospodarstwa. Obejścia pilnują dwie watahy. W noc wigilijną gadają ludzkim głosem. Z tym że ta ich wigilia wypada w okolicach Trzech Króli, bo wilki hołdują zasadom kalendarza juliańskiego. Watahy niezbyt się lubią, bo jedna gada na miejscu dawnej cerkwi prawosławnej a druga – unickiej. W dodatku gadają gwarą łemkowską i nie bardzo można je zrozumieć.

Roboty jest co niemiara, na zimę trzeba przygotować opał. Jarosław powoli wycina zarośla z olszy szarej, a w to miejsce wprowadza buki i jodły. Wszystko zgodnie z zaleceniami Unii Europejskiej.

W ich życiu jest miejsce na radość i troski, smutek, łzy i błogi odpoczynek. Ale trudno w nich zobaczyć dawnych ludzi, których zżerała wzajemna nienawiść. To miłość ich odmieniła, bo miłość to najpiękniejsza rzecz na świecie.

 

PS. Po wycofaniu się RRKdK z blogosfery jej miejsce zajęła Głupia Pinda. Loginy i hasła do jej bloga dawno były w posiadaniu peowskiej opryczniny. W nagrodę za lojalność prowadzi teraz rozkręcony blog. Robota nie jest ciężka, jak to powyżej wyłożono. Nie wiadomo, kto podszywa się pod Jarosława Kaczyńskiego…


Jerzy Gawin
O mnie Jerzy Gawin

nijaki

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości